Obserwatorzy

Translate

niedziela, 12 kwietnia 2015

Lawenda w moim ogrodzie


                Pomysł na uprawę lawendy chodził mi po głowie od jakiegoś czasu. Realnym stał się dopiero kiedy nabyłam działkę. Zafascynowana pięknymi widokami lawendowych łanów w krajobrazie Prowansji, postanowiłam uczynić sobie namiastkę tego raju u siebie w ogrodzie.Była jesień 2012 roku. Oczywiście miałam blade pojęcie o uprawie tej urokliwej rośliny. Zaczęłam więc od wertowania wszystkich informacji na jej temat w ogólnie dostępnych pozycjach. Im bardziej zagłębiałam się w temat tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że mój pomysł jest wart zachodu. Przemawiały za tym; gleba jaką dysponuję na swojej działce, odporność roślin na szkodniki i wymarzanie oraz długoletniość uprawy. Rzecz właściwej pielęgnacji to drugorzędna sprawa. Ten punkt zależy tylko i wyłącznie ode mnie, mojego zaangażowania a więc jest do zrobienia.
         Późną jesienią wspomnianego roku wysiałam "prowansalskie złoto" w skrawek mojego ogrodu. Zużyłam dziesięć opakowań gdyż nasionka są bardzo maleńkie a opakowanie zawierało mikro- ilości. Dobrze, że przewidując niespodzianki sprowadziłam sobie odpowiednią ilość pożądanego gatunku. Z góry zakładałam, że moja uprawa będzie mieć minimum sto krzewinek. Zabezpieczone otuliną poletko wielkości dwóch metrów kwadratowych zostawiłam pod opieką zimy. Jakież było moje zdziwienie na wiosnę następnego roku, kiedy okazało się, że na lawendowym mateczniku nie wykiełkowało nic przypominającego tę roślinkę, oczywiście za wyjątkiem kilku chwastów, których wegetacja pod włókniną była nader przyspieszona. Tracąc nadzieję usunęłam chwasty i postanowiłam poczekać. Od tej pory na ogród chodziłam z lupą. I nareszcie po kilku tygodniach okazało się, że coś rośnie....... Z zasiewu pozyskałam tylko 84 roślinki. Przepikowałam do doniczek i całe lato pozwoliłam im rosnąc w specjalnej zagrodzie.
     W doniczkach przyjęło się 78 roślinek. Niektóre z nich wydały pierwsze pojedyncze kwiaty, które zachowałam w zamkniętych fiolkach;
 Przyszła jesień i pojawił się problem. Obszar działki przeznaczony na tę uprawę jeszcze wymagał sporo zabiegów (przed nabyciem najbardziej zaniedbana część ogrodu, rekultywacja trwała trzy lata). Nie pozostawało nić innego jak jeszcze raz pikować sadzonki, tym razem do gruntu.

       Po prawej stronie widać dwa rzędy bardzo skromnych sadzonek. Przykryte otuliną ładnie przezimowały i wreszcie w kwietniu 2014 roku doczekały się właściwego miejsca;
      Teraz już tylko czekać na zaaklimatyzowanie się sadzonek na ostatecznym stanowisku. Tu też były straty. Aktualnie mam 74 nasadzenia. Planu więc nie zrealizowałam. Wszystko przede mną. Mimo wszystko myślę, że się udało, bo rośliny rosłą ładnie i co ważne; wydały obfity kwiat.
 Po lawendowych żniwach krzewiny zostały przycięte, aby ich pokrój był jak najbardziej zwarty. Będą się rozrastać aż osiągną rozmiar o fi= 80-90cm. To trochę jeszcze potrwa.

          Teraz przyszła pora na suszenie. Posłużyła mi do tego celu łazienkowa suszarka, którą mam zamontowaną na suficie tuż przy oknie. Powiązane gumką w małe bukieciki kwiatostany zostały zawieszone na drucianych haczykach na prętach suszarki w bardzo dobrym przewiewie. Aby zabezpieczyć przed spadaniem części suszu podpięłam od spodu cienką flizelinę. W tym przeciągu suszenie trwało ok. tygodnia. Pozostało tylko zagospodarowanie susz; uszyłam woreczki zapachowe do szaf i szuflad, przygotowałam cukier lawendowy do świątecznych ciasteczek, wyselekcjonowany susz kwiatowy do potraw mięsnych i oczywiście olejek. Tu trochę zawaliłam, bo na bazę wybrałam olej słonecznikowy i to nie jest ten efekt. Teraz eksperymentuję z olejkiem ryżowym i jest zdecydowanie lepszy ale drogi. Jedynym sensownym wyjściem jest aparatura do destylacji, która gwarantuje pozyskanie olejku lawendowego w czystej postaci. Niestety ale taką aparaturą nie dysponuję nie mówiąc o umiejętności posługiwania się takim sprzętem.

    Mogę już w tej chwili uznać się za jako takiego znawcę uprawy, man trochę doświadczenia, wiem gdzie popełniłam błędy i jakie wymagania ma złoto Prowansji. Pewnych rzeczy nie wyczytasz w żadnej publikacji.To trzeba wypraktykować.Na dzień dzisiejszy uprawa przetrwała zimę w dość dobrej kondycji ale trudno jeszcze ocenić jak wiele odrostów przemarzło. Brak śnieżnej pokrywy nie sprzyja dobremu zimowaniu. W pełnym sezonie wegetacyjnym pokaże kilka fotek. Żal tylko, że zapachu nie da się umieścić na blogu. Tak na marginesie, to tylko jeden z moich ogrodowych eksperymentów, jest ich więcej ... ale o tym może kiedyś.
Dziękuję za odwiedziny i pozdrawiam.
KamaNill

Tagi: lawenda uprawa lawendy
17:14, kamanill

 Link Komentarze (1) »



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz